sobota, 28 grudnia 2013

A niech go kule biją


Kilka lat temu jedno z miast w północnej Polsce stało się miejscem testowania przez policję nowego rodzaju kul. Owe kule nieodpowiednio użyte mogą być bronią bardzo niebezpieczną, dlatego całe doświadczenie przeprowadzone zostało bez niepotrzebnego rozgłosu. Przypadkiem jednak znalazłem się w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie. Moje zaskoczenie było tak duże, że o mały włos z wrażenia nie wcisnąłbym migawki :-)

Nie od kul się jednak zaczęło. Był już późny, mroźny, zimowy wieczór, kiedy wracałem sobie do domu. Nagle moją uwagę przykuło "ciężkie mięso" rzucane w czyjąś stronę. Przez chwilę myślałem, że to do mnie :-), ale ofiarą okazał się być młody łabędź, któremu zwyczajnie zabrakło sił by wzbić się w to mroźne powietrze, zupełnie niewrażliwy na atak mundurowych.

Ptak nie zrozumiał przesłania i nie ma się co dziwić był to język dla niego zupełnie niezrozumiały, a funkcjonariusze chcieli jedynie by nie wpadł pod samochód, krótko mówiąc, chcieli dobrze. W ich oczach łabędź okazał się niestety bardzo trudnym do współpracy osobnikiem, sięgnęli więc po broń ostateczną. Na jej widok ptak zasyczał tylko przez dziób myśląc chyba, że to jakiś żart, zrobił kilka kroków po czym zupełnie opadł z sił.
Niestety nowe kule nie sprawdziły się w walce z ptactwem, łabędzia przechwycili jak zwykle dzielni strażacy wodując go na jednym z miejskich kanałów.

piątek, 29 listopada 2013

White Admiral (Limenitis camilla)


Pokłonnik kamilla (Limenitis camilla) albo występujący też pod inną nazwą Pokłonnik wróż, jest dość często spotykanym w Polsce motylem. Swoim zasięgiem obejmuje Europę i Azję, aż po Japonię.
Najczęściej można go spotkać w wilgotnych lasach liściastych i mieszanych, lata przeważnie pojedynczo w okolicy leśnych dróg. Ze względu na charakterystyczne ubarwienie i wzory jest dość łatwo rozpoznawalnym motylem. Rozpiętość jego skrzydeł wynosi około 5-6 centymetrów.
Z wierzchu skrzydła motyla mają mocno brązowy kolor często wpadający w czerń, zdobi je charakterystyczny, biały wzór. Od spodu skrzydła prezentują się jeszcze ciekawiej, użyłkowanie jest bardziej widoczne, a biały wzór otoczony jest mocno pomarańczowym kolorem wpadającym w brąz, formując w niektórych miejscach pomarańczowe plamki z czarną obwódką. Dodatkowo, obie powierzchnie skrzydeł przy krawędziach zdobią rzędy czarnych plamek.


Spacerując leśnymi drogami już z odległości kilkunastu metrów można stwierdzić (przez ciemny kolor motyla, jego wielkość i charakterystykę lotu), że najprawdopodobniej jest to Pokłonnik kamilla. Warto zatrzymać się na chwilę i poczekać aż motyl wyląduje. Czasami, robiąc to bardzo ostrożnie można podejść bardzo blisko. 







poniedziałek, 25 listopada 2013

London Eye - fortuna kołem się kręci


Gdyby na genialny pomysł wynalezienia koła nie wpadł prawdopodobnie błyskotliwy garncarz lepiący garnki, a ktoś żyjący w dzisiejszych czasach to byłby z pewnością władcą wszystkiego co kręci się wokół ludzkiej cywilizacji. Pod warunkiem, że cywilizacja powstałaby na nowo. 
Choć koło na Ziemi kręci się już od dawna, napędzając wszystko co kręci się wokół ludzi, to od czasu do czasu powstaje koło wyjątkowe, którego zadaniem w imię rozrywki jest wykonywanie bardzo prostej czynności.
London Eye miało przestać kręcić się 8 lat temu, wciąż jednak kręci się...bo przynosi ogromne zyski. Dodatkowo przez brak trzynastej gondoli odpędza złe moce.

Przez pierwszych kilka lat od chwili powstania London Eye był największą tego typu konstrukcją na świecie. Koło młyńskie zbudowane z okazji nowego tysiąclecia otwarto 31 grudnia 1999 roku, jednak ze względu na problemy techniczne swój pierwszy, publiczny obrót wykonało 9 marca 2000 roku.
Był to dzień, w którym koło rozpoczęło pracę albo patrząc na cel w jakim powstało, dzień, w którym magnes zaczął przyciągać ludzi. Bo był duży, bo stał w miejscu, w którym stać powinien, bo był przede wszystkim wyjątkowy.

135 m wysokości, 120 m średnicy, 424 m obwodu, waga pojedynczej kapsuły 10 ton, waga koła z kapsułami 2100 ton

Londyńskie oko powstało dzięki pracy setek ludzi z 5 różnych krajów, którzy obliczali i kreślili konstrukcję by po 7 latach od pierwszego pomysłu mogła stanąć nad Tamizą. Budowa kosztowała około £70 milionów i jak się szybko okazało dla Londynu był to strzał w dziesiątkę.

London Eye jest w stanie pomieścić w swoich 32 gondolach 800 pasażerów, po 25 osób w każdej z gondol, a jego pełny obrót trwa 30 minut.
Zakładając, że koło jest całkowicie wypełnione pasażerami, a każdy z nich zapłacił za bilet £20 (ceny biletów są zróżnicowane, promocje, dodatkowe atrakcje) w  czasie pół godziny konstrukcja jest w stanie ''wycisnąć'' około £16.000. Liczba robi wrażenie (a to tylko pół godziny), mnożąc ją przez 45.000 obrotów, podczas których 36 milionów pasażerów cieszyło się widokiem Londynu przez pierwszych 10 lat pracy koła, otrzymujemy wielkość, która zwykłego ''śmiertelnika'' potrafi zwalić z nóg.
Duże liczby zarobionych pieniędzy opierają się w dużej mierze na sprytnie przemyślanej pracy koła, a dokładnie na procesie wsiadania i wysiadania pasażerów. W praktyce koło porusza się ze stałą prędkością liniową 26cm na sekundę i nie musi się zatrzymywać. Dzięki małej prędkości pasażerowie mogą bezpiecznie wchodzić lub wychodzić z gondol w trakcie pracy koła. Nie trudno sobie wyobrazić jak postoje ''na załadunek'', kumulujące się w czasie wpłynęłyby na opłacalność całej budowli.
Oko Londynu to najbardziej dochodowa budowla w całej Wielkiej Brytanii, bez której cała reszta Londynu byłaby jak ślepa kura nie znosząca złotych jajek.
To właśnie ogromny zysk, czerpany z faktu jakim jest obraz, prostego, kręcącego się koła pobudza wyobraźnię wielkich miast na Ziemi chcących przyciągnąć jak najwięcej turystów.
Dlatego dzisiaj London Eye nie jest już największym młyńskim kołem na świecie. Ze swoją wielkością spadł w dół, ustępując miejsca Singapore Flyer i The Star of Nanchang, a wkrótce w Dubaju powstanie kolejny gigant, który zdeklasuje rywali w walce o największe młyńskie koło na świecie.

piątek, 22 listopada 2013

''Z okna'' - Wielka Dolewka


Duże czy małe zawsze jest widokiem na świat. Czasami zdarza się, że przez okno w domu, w pracy, w sklepie czy w restauracji można zaobserwować coś interesującego. Najczęściej przypadkowo, bo zwykle nie siedzimy w oknie całymi dniami. 
Okno przypomina trochę wizjer aparatu fotograficznego postawionego w stałym, nieruchomym punkcie. Nawet, jeśli jest to jedyne okno, do którego mamy dostęp, a widok przez nie to skromny wycinek ulicy, chodnika, pola czy nieba to prędzej czy później ''coś'' wpadnie w jego zasięg. Czasu na wykonanie zdjęcia często jest bardzo mało, bo zwykle nie mamy aparatu pod ręką. Ta gra z czasem, która rozpoczyna się od pościgu po aparat kończy się często szybciej od wciśnięcia migawki.

Ktoś, kto mieszka blisko wschodniej granicy Polski na pewno będzie wiedział, o co chodzi. Sama sytuacja pewnie nigdy nie miałaby miejsca, gdyby nie fakt, że zmusza do niej samo życie. 

Chyba każdy chciałby płacić mniej za paliwo?

poniedziałek, 18 listopada 2013

Forest of Dean


Tym razem nasza mapa zaprowadziła nas do Lasu Dziekana, leżącego na granicy Anglii z Walią, uważanego za jeden z najpiękniejszych w Wielkiej Brytanii. 
Forest of Dean jest drugim co do wielkości lasem należącym do brytyjskiej korony. Prawie 1000 lat temu sporą jego część zarezerwowano dla polowań królewskich, a całkiem niedawno krył się w nim Harry Potter, uciekając przed Śmierciożercami z Ministerstwa Magii. 

W drodze do Lasu Dziekana

Mało jest już miejsc w Wielkiej Brytanii porośniętych gęstymi lasami, miejsc, w których nie trzeba wtykać nosa w runo leśne by poczuć zapach lasu. 

Forest of Dean jest lasem mieszanym

Wzgórza porośnięte lasem przecina długa na 215 kilometrów rzeka Wye.

W Lesie Dziekana rzeka Wye częściowo stanowi granicę między Anglią i Walią

Jedną z ciekawostek w lesie jest most wiszący Biblins nad rzeką Wye. Fajne uczucie przejść się po gibającym się moście :-)

Przez most wiszący przechodzimy z Walii do Anglii

Forest of Dean zajmuje powierzchnię 110km2, nie jest to jakaś ogromna wielkość, choć z drugiej strony to całkiem sporo, biorąc pod uwagę słabo zalesione tereny Wielkiej Brytanii. Na pewno wystarczająco by wczuć się w klimat lasu.

Tu zamieniliśmy publiczną ścieżkę na naszą własną

Pora na kawę

Bez wątpienia Forest of Dean jest rewelacyjnym i rzadkim miejscem do podziwiania ogromnej ilości jesiennych kolorów. Nam niestety do pełni szczęścia zabrakło tylko słońca. 

Kolorowy las mieszany

Las dziekana porasta paleozoiczne skały, w wielu miejscach odkryte, formujące często ciekawe kształty.

Widok z tej skały na pewno musi być fajny ;-)

Skały i wąskie przejścia

Od rzeki w górę po piękny widok, zapłaciłem po drodze

Widok z naszej ulubionej skały

Po prawej stronie rzeki Wye Anglia, po lewej Walia

Choć na zdjęciu tego nie widać, rzeka płynie szybkim nurtem

Czy warto było? Bez wątpienia. Piękna rzeka przecinająca porośnięte, gęstym lasem wzgórza i kilka tajemnic, na których zabrakło dnia w Lesie Dziekana, już rysują się w planie na kolejną wyprawę.

niedziela, 10 listopada 2013

Spacerek po Aston Hill


Pogoda dzisiaj dopisała więc wyskoczyliśmy na parę godzin do lasu popatrzeć trochę na jesień. Choć się bardzo staraliśmy, jadalnych grzybów nie znaleźliśmy. Były za to inne.

Rozpoznawanie grzybów nie jest moją mocną stroną, a że lubię wiedzieć co mam na zdjęciach, proszę o pomoc pewniaków ;-)



























niedziela, 3 listopada 2013

Galeux d'Eysines - Peanut Pumpkin


Niektórzy mówią, że to najpiękniejsza dynia na świecie, inni twierdzą, że nie ma brzydszej. Dla mnie widok tej dyni na zdjęciach w sieci oznaczał tylko jedno - roślina musiała trafić do mojej hodowli :-), zdobyłem nasiona i rozpocząłem zabawę. Hodowla tego pięknego brzydactwa trwała 6 miesięcy.

Na pierwszy rzut oka, dynia sprawia wrażenie jakby cierpiała na jakąś straszną chorobę, która opanowała prawie całą jej powierzchnię. Jednak to nie choroba jest odpowiedzialna za wygląd tego gatunku.

Galeux d'Eysines - Peanut Pumpkin
Buy Canvas

Galeux d'Eysines to jadalna, bardzo stara, rzadka odmiana dyni pochodząca z rejonu Bordeaux we Francji. Pierwsze wzmianki o gatunku pochodzą od francuskiego producenta nasion Vilmorin z 1883 roku. Później dynia jakby przestała istnieć. Dopiero po ponad 100 latach w 1996 roku dynia została ponownie pokazana światu, kiedy ktoś przyniósł ją na targ dyń we francuskiej miejscowości Tranzault.

Nazwa tej dyni tłumaczona jest często jako "embroidered with warts from Eysines" - wyszyta z brodawek z Eysines (miejscowość leżąca przy mieście Bordeaux). Galeux natomiast oznacza - parchata, parszywa. Sumując wszystko razem ta parchata dynia wyróżnia się swoim wyglądem od pozostałych dyń rosnących na naszej planecie.

Jak to się dzieje, że ta odmiana jest tak ohydna, paskudna i zarazem piękna?

Jako młoda roślina dynia rośnie podobnie jak jej odmienni genetycznie koledzy. Rosnące owoce są gładkie, blade i w niczym nie przypominają jeszcze potwora. Miąższ dyni jest bogaty w cukier. W miarę dojrzewania jej skóra zaczyna zmieniać wygląd, pęka, a roślina wytrąca nadmiar cukru na zewnątrz. W pęknięciach w skórze pojawiają się malutkie brodawki. Z dnia na dzień jest ich coraz więcej, rosną i po pewnym czasie pokrywają niemal całą powierzchnię dyni.
W dotyku brodawki przypominają korę drzew, są mocno przytwierdzone do owocu, ale przy użyciu sporej siły sprawiają wrażenie gąbczastych.
Roślina produkuje dość duże owoce, ważące od 5 do 10 kilogramów w delikatnie pomarańczowo-różowym kolorze.

W sprzyjających warunkach, kiedy dynia jest bardzo dojrzała, narośla pokrywają niemal całą jej powierzchnię

Moja przygoda z dyniami  rozpoczęła się w tym roku od gatunku Galeux d'Eysines. Odmiana tak mi się spodobała, że musowo musiała trafić do mojego ogródka. Droga do uzyskania dojrzałych owoców była długa i omal nie skończyła się klęską.
Nasionka zamówiłem z dobrego sklepu z Holandii, jak się później okazało były to bardzo dobre nasiona, nie tylko zresztą dyń.
W kwietniu posadziłem kilka sztuk w ciemnym i bardzo ciepłym miejscu. Po wykiełkowaniu małe roślinki krążyły przez jakiś czas po domowych parapetach. Później trafiły w doniczkach pod folię, rosły bardzo szybko i bardzo ładnie, wypuszczając sporo, ładnie pachnących - niestety tylko męskich kwiatów.
Zapach dyniowych kwiatów jest bardzo intensywny, ma na celu przyciągnięcie owadów z odległości nawet kilku kilometrów. O intensywności zapachu można się łatwo przekonać, kiedy wyjdziemy na ogród około 7-8 rano, kiedy całe, wilgotne powietrze przesiąknięte jest bardzo ładnym, mocnym zapachem kwiatów.

Dyniowe kwiaty nie należą do trwałych, po niecałym dniu są już wrakami

Rośliny pod folią rosły tak szybko, że zaczynało brakować im miejsca. Z braku miejsca postanowiłem zatrzymać tylko jedną sztukę tej odmiany. Kiedy na dworzu zrobiło się wystarczająco ciepło przyszła kolej na następną przeprowadzkę, tym razem z doniczki do ziemi pod płotem. Wybór padł na konkretne miejsce, które przez cały dzień wystawione jest na słońce.
Wyciągnięcie rozgałęzionej dyni w pojedynkę ze sporej doniczki nie było łatwym zadaniem. W połowie roboty popełniłem wielki błąd i niechcący urwałem roślinie połowę systemu korzeniowego. Nie miałem już nic do stracenia i w nadziei, że może coś z tego wyjdzie włożyłem marniejącą w oczach roślinę do ziemi.
Początkowo dynia rosła bardzo wolno i marnie. Przez mój błąd regeneracja rośliny trwała dobrych kilka tygodni. Po tym czasie dynia jakby odżyła, pojawił się nawet jeden żeński kwiat, niestety ''leniwe owady'' nie wywiązały się z zadania, a żeby to zrobić samemu zreflektowałem się za późno. Kwiat padł. Czas leciał, a owoce potrzebują sporo czasu, żeby dojrzeć. Po długim oczekiwaniu pojawił się następny żeński kwiat. Nie wiem czy to zasługa owadów czy mojego pędzelka ;-), ale roślina zawiązała owoc. Dynia rosła bardzo szybko, a roślina pompowała całą swoją moc w jedyny owoc.

Pomimo tego, że dynia to spora roślina to w łatwy sposób daje się ukierunkować, tak żeby za bardzo nie przeszkadzała

Kiedy jedyny owoc wiszący na krzaku był w pełni dojrzały, roślina zwiększyła raptem tempo wzrostu. Z dnia na dzień rosła wręcz w oczach, produkując sporo żeńskich kwiatów z małymi dyniowymi kulkami (niezapylonymi jeszcze kwiatami). 
Roślina potrzebuje sporo energii by wyprodukować duże i ciężkie owoce i sama też wie jak tą energię rozłożyć na ich odpowiednią ilość. Dlatego zdecydowała się na utrzymanie dwóch kolejnych sztuk odrzucając pozostałe, malutkie dyńki. 
Celem tego ciekawego zabiegu stosowanego przez niektóre rośliny (nie tylko dynię) jest jak najefektowniejsza produkcja, zależna od wielu czynników takich jak pogoda czy ilość/jakość zasysanych przez roślinę minerałów. Nie zawsze jednak jest doskonale. Czasami roślina zaczyna idąc na całość (bo akurat w tym momencie warunki temu sprzyjały), a później nie daje rady utrzymać wszystkich owoców - tak miałem na przykład z niektórymi paprykami.

Z jednej rośliny udało mi się wyhodować 3 spore dynie Galeux d'Eysines ważące odpowiednio 8, 8 i 6,9 kilograma.

Poniżej fotki dwóch pozostałych dyń.

Rosnąca kula rozpycha się na wszystkie strony - dynia nr 2, fotka z 31 sierpnia

Hak na kwiaty doskonale spełnił swoją rolę - fotka tej samej dyni z 25 października

Zdjęcie dyni nr 3 z 31 sierpnia

Ta sama dynia, fotka wykonana 25 października

Poniżej jeszcze kilka zbliżeń na parchy :-)









wtorek, 29 października 2013

Trinidad Scorpion Red


To moja najostrzejsza papryczka z tegorocznej hodowli.
Prawie 400 razy bardziej ostra od Jalapeno - zawiera w sobie od 800.000 do 1.400.000 jednostek SHU!

Trinidad Scorpion to jedna z najostrzejszych na świecie odmian chili. Gatunek pochodzi z Trinidadu, a swoją nazwę zawdzięcza wyglądowi owoców, przypominających kształtem odwłok skorpiona.
To co w przeciętnym europejskim sklepie sprzedawane jest jako ''ostra papryczka chili'' to zaledwie przedsionek tego, co oferuje Trinidad Scorpion. Ostrość tej papryczki często określana jest jako ''nuclear'' zostawiając w tyle wszystko to, co nazywa się ''super hot''.
Nieostrożne obchodzenie się z jej owocami może dostarczyć sporych problemów każdemu, kto ma sprawny układ nerwowy, a konsumpcja tej niewielkiej papryczki oznacza tylko jedno - przenikliwy ból i potworne uczucie pieczenia całej jamy ustnej, nosa i oczu.
Kiedy po kilku godzinach odetchniemy, a stan umysłu uświadomi nam, że było to bardzo przykre doznanie, ta piekielna moc przypomni o sobie po drugiej stronie organizmu.

Sam kształt papryczki mówi sam za siebie: to ''ciekawa roślina''

Kilka lat temu Trinidad Scorpion był rekordzistą pod względem ostrości. Obecnie gatunek spadł kilka pozycji w dół, dzięki hodowcom chili, którzy wycisnęli z tej odmiany jeszcze więcej, sztucznie wprowadzając na świat rośliny dające jeszcze bardziej ostre i strasznie wyglądające chili.

Z ostrością tej papryczki nie ma żartów. Wiedzą o tym dobrze fabryki przygotowujące ostre sosy z tej odmiany, w których pracownicy noszą kombinezony ochronne pokrywające szczelnie całe ciało, a każde uczucie pieczenia trwające dłużej niż dwa dni powinno być raportowane.
Choć papryczka po spożyciu sprawia więcej bólu niż przyjemności, to jednak wszystkie fakty o tej odmianie działają jak magnes dla miłośników ''Scorpion salsy'', których nie brakuje. 

Trinidad Scorpion to roślinka, która wymaga odpowiednich warunków do wzrostu. Tegoroczne, ciepłe lato w UK i duża wilgotność powietrza pod moją folią bardzo sprzyjały hodowli tej, prawie że tropikalnej rośliny.

Poniżej kilka zdjęć tej strasznej papryczki.












If you like the above post, click the button below and buy me a coffee