wtorek, 29 października 2013

Trinidad Scorpion Red


To moja najostrzejsza papryczka z tegorocznej hodowli.
Prawie 400 razy bardziej ostra od Jalapeno - zawiera w sobie od 800.000 do 1.400.000 jednostek SHU!

Trinidad Scorpion to jedna z najostrzejszych na świecie odmian chili. Gatunek pochodzi z Trinidadu, a swoją nazwę zawdzięcza wyglądowi owoców, przypominających kształtem odwłok skorpiona.
To co w przeciętnym europejskim sklepie sprzedawane jest jako ''ostra papryczka chili'' to zaledwie przedsionek tego, co oferuje Trinidad Scorpion. Ostrość tej papryczki często określana jest jako ''nuclear'' zostawiając w tyle wszystko to, co nazywa się ''super hot''.
Nieostrożne obchodzenie się z jej owocami może dostarczyć sporych problemów każdemu, kto ma sprawny układ nerwowy, a konsumpcja tej niewielkiej papryczki oznacza tylko jedno - przenikliwy ból i potworne uczucie pieczenia całej jamy ustnej, nosa i oczu.
Kiedy po kilku godzinach odetchniemy, a stan umysłu uświadomi nam, że było to bardzo przykre doznanie, ta piekielna moc przypomni o sobie po drugiej stronie organizmu.

Sam kształt papryczki mówi sam za siebie: to ''ciekawa roślina''

Kilka lat temu Trinidad Scorpion był rekordzistą pod względem ostrości. Obecnie gatunek spadł kilka pozycji w dół, dzięki hodowcom chili, którzy wycisnęli z tej odmiany jeszcze więcej, sztucznie wprowadzając na świat rośliny dające jeszcze bardziej ostre i strasznie wyglądające chili.

Z ostrością tej papryczki nie ma żartów. Wiedzą o tym dobrze fabryki przygotowujące ostre sosy z tej odmiany, w których pracownicy noszą kombinezony ochronne pokrywające szczelnie całe ciało, a każde uczucie pieczenia trwające dłużej niż dwa dni powinno być raportowane.
Choć papryczka po spożyciu sprawia więcej bólu niż przyjemności, to jednak wszystkie fakty o tej odmianie działają jak magnes dla miłośników ''Scorpion salsy'', których nie brakuje. 

Trinidad Scorpion to roślinka, która wymaga odpowiednich warunków do wzrostu. Tegoroczne, ciepłe lato w UK i duża wilgotność powietrza pod moją folią bardzo sprzyjały hodowli tej, prawie że tropikalnej rośliny.

Poniżej kilka zdjęć tej strasznej papryczki.












If you like the above post, click the button below and buy me a coffee

niedziela, 20 października 2013

Cruise to Simi - The island of the sponge divers


Wyobraź sobie dzień, w którym wypływasz w morze na małej łódce w poszukiwaniu gąbek. Kiedy załoga z pokładu łodzi dostrzeże gąbki na dnie morza, daje Ci sygnał, że czas wyruszyć do bardzo ciężkiej pracy. Chwytasz, ważący około 15 kilogramów, płaski kamień zwany ''skandalopetra'', łapiesz głęboki oddech i wskakujesz do morza. Ciężki kamień błyskawicznie ściąga Cię na dno 20-30 metrów poniżej lustra wody. Nie masz maski, płetw, a pod wodą jesteś prawie ślepy, ledwo dostrzegasz zarysy przedmiotów. Spacerujesz po dnie w poszukiwaniu gąbek, odcinając każdą napotkaną ostrym nożem i wrzucając ją w specjalną sieć. Jeśli jesteś bardzo dobrym nurkiem masz na to zadanie od 3 do 5 minut. Kiedy brakuje Ci już powietrza ciągniesz za przyczepioną do nadgarstka linę, dając sygnał załodze, żeby natychmiast wyciągnęła Cię z wody. Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem wracasz wyczerpany na pokład z cennym ładunkiem gąbek. Po chwili odpoczynku chwytasz ciężki kamień, łapiesz głęboki oddech i kolejny raz wyruszasz do bardzo ciężkiej pracy.

Przed wyprawą na Rodos poświęciliśmy trochę czasu na szukaniu ciekawych miejsc wartych zobaczenia na tej ''wyspie słońca''. Wielokrotnie natrafialiśmy na polecaną przez turystów niewielką, grecką wyspę Symi. Opisy i zdjęcia tej wysepki wyglądały ''smakowicie'', wpisaliśmy ją więc na naszą listę ''must see''

Symi to niewielka grecka wyspa należąca do archipelagu Dodekanez. Wyspa znajduje się około 20km od wybrzeży Rodos i około 7km od wybrzeży Turcji. Nazwa Symi pochodzi od Syme - żony Poseidona.

Za chwilę wypłyniemy z portu Mandraki w kierunku Symi

Na wycieczkę na Symi poświęciliśmy jeden dzień. Z naszego hotelu znajdującego się przy samym lotnisku w miejscowości Paradisi wyruszyliśmy po 8 rano. Złapaliśmy autobus jadący do miasta Rodos i po 40 minutach byliśmy już w porcie Mandraki. Trafiliśmy tam praktycznie na styk, nasz statek odpływał o 9 rano. 
Bilet na naszą 3 - osobową rodzinę kosztował nas 35 euro w dwie strony. Po niektórych wzmiankach w internecie spodziewaliśmy się większej ceny, dlatego było to dla nas miłe zaskoczenie. Po zapłacie dostaliśmy bilety, które w drodze powrotnej należy oddać obsłudze statku. 

Mijamy ostatnią osobę w wodach obmywających Rodos

Wejście na statek na ostatnią chwilę nie było najlepszym wyjściem, bo cały wyładowany był pasażerami, jakimś trafem znaleźliśmy jednak jedno miejsce i już było dobrze. 
Rejs na Symi naszym statkiem trwał 1.5h, ale można popłynąć znacznie szybciej - wodolotem, jednak w tej opcji nie można siedzieć na otwartym pokładzie.

Po prawej stronie: Symi; po lewej: mniejsze, okoliczne wysepki

Kiedy wsiadaliśmy na statek w porcie w Mandraki było gorąco i bezwietrznie. Z chwilą kiedy opuściliśmy port poczuliśmy prawdziwy wiatr. Był tak mocny, że momentami trudno było stać w miejscu na pokładzie, ale przynajmniej nie było tak gorąco.

W wolnym tempie przybliżaliśmy się do Symi. Kiedy byliśmy dostatecznie blisko by ocenić nieco samą wyspę z pokładu statku to wyglądała na...jałową, na suchą i mało interesującą wyspę z gdzieniegdzie rosnącymi krzakami i pojedynczymi drzewami.

Symi jest skalista i uboga w roślinność

Program naszej wycieczki na wyspę obejmował 3 różne miejsca. Pierwszym z nich był pięknie odrestaurowany, malutki port Panormitis.

W tle odnowiony port Panormitis

Port robi niesamowite wrażenie, płyniemy wzdłuż pozbawionego większego uroku wybrzeża i wpływamy do spokojnej zatoki. Wiatr prawie całkowicie ustaje, a tafla wody razi odbijającymi się w niej promieniami słońca. Daleko na horyzoncie, niemal natychmiast po wpłynięciu do zatoki, wyłania się piękna zabudowa z centralnie pnącą się ku górze wieżą zegarową.

Spokojna zatoka Panormitis

Port Panormitis znajduje się w ładnie położnej zatoce, polecam widok na google maps:

W porcie cumuje kilka łodzi rybackich

Kiedy nasz statek dobił do nadbrzeża ten malutki port z całkowicie wyludnionego zrobił się kompletnie zatłoczony. Miejsce, które normalnie wygląda na wymarłe, raptem zaroiło się od turystów wszędzie formujących kolejki.

Co jakiś czas do portu zawija łódź z nowymi turystami

Mieliśmy małą godzinkę by rozejrzeć się po okolicy, ale to niestety zbyt mało czasu by spokojnie zwiedzić port.

Pięknie zdobiona wieża zegarowa

Główną atrakcją turystyczną Panormitis jest prawosławny Klasztor Archanioła Michała (patrona żeglarzy) zbudowany w 1783 roku. Klasztor jest ciągle zamieszkiwany przez mnichów.

Jak tylko turyści odpływają, świeczki gasną

Klasztor to właściwie ikona całego portu. Wchodzimy do niego po kilkunastu schodach, przechodzimy przez bramę pod wieżą zegarową i jesteśmy na niewielkim dziedzińcu. 

Kadzidełka na sprzedaż

Pierwsza myśl, która nam przyszła do głowy to: ''ALE PIĘKNE MIEJSCE''. Cały dziedziniec jest odrestaurowany i bardzo przyjemny dla oka. Warto wejść schodami na górę i obejść go dookoła, popatrzeć z różnych perspektyw na pięknie odrestaurowaną i kolorową wieżę zegarową zbudowaną w 1880 roku.

Klasztor Archanioła Michała - patrona żeglarzy

Mała wskazówka nasunęła mi się jeszcze dla tych, co pierwszy raz zamierzają przypłynąć do Panormitis na jednogodzinną wycieczkę.
Praktycznie każdy kto wysiada z promu idzie najpierw do jedynego w porcie sklepu czy kawiarni, a że ludzi na takim statku jest naprawdę sporo to kolejka za smakołykami rośnie bardzo szybko. Od stania 20 minut w kolejce za lodem, dla lepszych wspomnień lepiej chyba zostawić to przy wysiadce w Symi, a jak się nie da to biec do sklepu bardzo szybko :-)

Ledwo co rozpoczęliśmy zwiedzanie i już wzywa nas głośny sygnał ze statku nakazujący powrót na pokład. Taki program wycieczki, znany nam od samego początku, nie płaczemy, a na pokład wsiadamy zadowoleni, bo miejsce jest naprawdę fajne.

Za chwilę wypłyniemy z płytkiej zatoki na głębokie morze, woda zmienia kolor z turkusu na intensywny granat

Żegnamy się z Panormitis i płyniemy dalej, do zatoki St. Giorgious.

Żegnamy, odrestaurowany z klasą port Panormitis

Po drodze, obsługa statku zakłóciła nieco delektowanie się widokiem wyspy oferując kupno mapki Symi. Normalnie, mapki są darmowe i lężą sobie gotowe do wzięcia w różnych miejscach na Symi i Rodos.
Ale jak mówił Pan ze zdjęcia:
''Only today, special offer, one euro for map of Symi''. 
Parę się sprzedało :-)

Dorabianie na statku :-)

Do zatoki St. Giorgious docieramy po około 20 minutach. Według programu naszej wycieczki mieliśmy zatrzymać się tu na 5 minut, właściwie to statek zwolnij na te kilka minut by wszyscy mogli przez chwilę popatrzeć na pięknie położoną zatokę wśród skał.

Zatoka St. Giorgious

Do plaży można się dostać tylko od strony wody (chyba, że ktoś ma ochotę na wspinaczkę), dlatego jest to miejsce chętnie odwiedzane przez ludzi podróżujących jachtami - spokój gwarantowany.

Współrzędne zatoki:

Piękna kameralna plaża, z jednej strony morze, z drugiej, potężne skały

Wypływamy z zatoki w kierunku miasta Symi. Po drodze mijamy kolorowe greckie flagi namalowane na skałach, by nikt nie pomylił tej małej wysepki ze znajdującą się bardzo blisko Turcją.

Symi to grecka wyspa

Płyniemy wzdłuż surowego, skalistego wybrzeża wyspy, po drodze mijając kilka łodzi.

Przez chwilę wczułem się w ten beztroski klimat podróżowania łódką


Jedni na łódce się relaksują, inni ciężko pracują

Wielkim łukiem wpływamy do kolejnej zatoki. Po chwili wyłania się miasto kolorowych domów. Dziesiątki kolorowych domów rozmieszczonych na okolicznych wzgórzach. Niesamowite w tym wszystkim jest przejście z surowego, monotonnego krajobrazu do tryskającego kolorami miasteczka.

Kolorowe miasto

Każdy kto ma cokolwiek do robienia zdjęć zajmuje najlepszą miejscówkę na górnym pokładzie statku. Nie było lekko zrobić dla siebie odrobinę miejsca, chętnych do fotografowania było bardzo dużo.

Dla mnie było to najlepsze miejsce na statku

Jesteśmy w Symi - mieście, dzięki któremu wyspa zawdzięcza przydomek ''Perły Dodekanezu''.
Dobijamy do nadbrzeża gapiąc się na kolorowe domki i wiele luksusowych jachtów.

COLORFUL HOUSES AND LUXURY YACHTS

Przy wysiadce z promu, obsługa statku informuje każdego pasażera na kartonowym zegarze, że musimy wrócić do godziny 16, to oznacza, że mamy 3 godzinki na zwiedzanie.

Początek zwiedzania miasta rozpoczął się nam od miłego akcentu, ledwo wysiedliśmy ze statku, a pod nogi podfrunęło nam 20 Euro :-)

Po przybiciu statku zrobił się mały tłok na normalnie niezatłoczonej ulicy

W mieście mieszka nieco ponad 2 500 osób, w sezonie liczba ta wzrasta dzięki turystom do około 6 000. Pod koniec XIX w. miasto zamieszkiwało ponad 20 000 ludzi utrzymujących się głównie z połowu gąbek, rybołówstwa i budowy statków. W czasach świetności w mieście produkowano jedne z najlepszych statków w regionie Morza Egejskiego.

Chodzenie po nasłonecznionych uliczkach w samo południe nie jest proste, trudno znieść upał. Miałem ochotę tylko usiąść gdzieś w cieniu z zimnym piwkiem i przeczekać te kilka godzin, by wieczorem podelektować się prawdziwym klimatem miasta, którego kolory są najpiękniejsze właśnie w godzinach wieczornych. Niestety, takiej opcji nie mieliśmy.

W wąskich uliczkach, między domami cienia było więcej

Miasto zachwyca labiryntem wąskich uliczek, za każdym rogiem odnaleźć można zupełnie inny, bogaty w szczegóły widok. Z braku czasu większość turystów pozostaje w porcie i nie zapuszcza się w rejony miasta położone na wzgórzach. 

Każda uliczka oferuje inny widok

My niestety też nie mieliśmy tego czasu zbyt dużo i to jedyna rzecz związana z tą wycieczką, której dzisiaj żałuję. Dosłownie wystarczy postawić kilka kroków więcej i wychylić się zza rogu by odkryć coś nowego, zaaplikować sobie większą dawkę wspomnień.

Wąskie uliczki z kawiarenkami i restauracjami

Czas na zwiedzanie miasta to jedno i jeśli chcemy na poważnie zabrać się za jego penetrację to trzeba mieć jeszcze sporo siły na podchodzenie po setkach niesamowicie oryginalnych schodów pnących się na wzgórza.
A w Symi schody mają CHARAKTER, do tego są nieodłącznym elementem życia w mieście.

Mnóstwo oryginalnych schodów

W upalny dzień schody są też prawdziwym wyzwaniem, przed którym formujemy sobie w głowie pytanie: ''Ciekawe co jest tam dalej''?

Prawie do każdego domu w mieście trzeba podejść po schodach

To czemu wyspa zawdzięcza prawdziwą sławę to naturalne gąbki do mycia. To naturalne bogactwo, które wyniosło niegdyś wyspę, a szczególnie miasto Symi do rangi najbogatszych portów morskich w regionie Morza Śródziemnego.
W czasach pozbawionych znanej nam technologii, wynalazków takich jak maski czy płetwy, połów gąbek był bardzo trudnym i ryzykownym zajęciem charakteryzującym się wysoką śmiertelnością wśród poławiaczy. To cena jaką płacili za piękną, czystą i gładką skórę bogatych ludzi na całym świecie. To właśnie Symi było domem jednych z najlepszych na świecie poławiaczy gąbek.
Opisana na początku posta technika połowu gąbek tzw. ''naked diving'' została umieszczona tam celowo. Ludziom, którzy praktykowali ten starożytny sposób nurkowania do połowy XIX wieku należy się wielki szacunek. Jakość ich produktów moczonych w wannach na całym świecie była bardzo pożądana, a przez coraz większe zapotrzebowanie na gąbki ginęło coraz więcej ludzi.

Najstarszy sklep z gąbkami w mieście

Jednak biznes dopiero się rozkręcał. W połowie XIX wieku na wyspie pojawił się wynalazek Agustus-a Siebe - pochodzącego z Niemiec brytyjskiego inżyniera.
Jego wynalazek - hełm do nurkowania, przyniósł wyspie prawdziwą sławę i fortunę. Od tej pory nurkowie mogli nie tylko widzieć wszystko wyraźnie pod wodą, ale mogli też pracować znacznie dłużej i schodzić znacznie głębiej do około 70 metrów - tam gdzie znaleźć można najlepsze gąbki.
Zyski z gąbek były tak duże, że prawie każdy jej mieszkaniec trudnił się ich połowem. Kurczące się zasoby gąbek zmusiły nurków do schodzenia na większe głębokości. Szybko jednak pojawił się wielki problem - wysoka śmiertelność i kalectwo wśród mieszkańców wyspy wynikająca z choroby dekompresyjnej. W tamtych czasach wiedza o tej chorobie i tabele nurkowe nie były jeszcze dostępne, więc nikt nie miał pojęcia co było przyczyną zgonów.

Pracownik sklepu za pomocą nożyczek formuje gąbkę do kształtu nadającego się do sprzedaży

Smutne to musiały być chwile, kiedy załoga przez dłuższy okres czasu nie otrzymywała sygnału od nurka pracującego na dużej głębokości. Kiedy w efekcie paniki rozpaczliwie ciągnęła ze wszystkich sił za linę, nieświadomie zabijając go po drodze czy patrząc, jak z siną twarzą umiera na łodzi.
Jeden człowiek na trzech albo ginął albo zostawał kaleką zanim jeszcze dożył wieku małżeńskiego.

Teraz już chyba wiem o czym myślą, niektórzy starsi ludzie o zamyślonych twarzach, pracujący w sklepach z gąbkami...

Na tyłach sklepu mini muzeum z pamiątkowymi fotografiami na ścianie

Wprowadzenie na wyspę wynalazku Augustus-a Siebe wywołało istne szaleństwo, stan podobny do ''gorączki złota''.
Pierwsze pokolenie nurków korzystających z hełmu dorobiło się prawdziwej fortuny. Większość zarobionych pieniędzy inwestowano w branżę, nowe łodzie, załogę i nowych nurków, a także w pozostałych, zwykle członków rodzin pracujących na lądzie, zajmujących się przycinaniem i pakowaniem cennego towaru, przygotowując go do wysyłki do najważniejszych miast na świecie. Z racji rosnącego zapotrzebowania na gąbki rzemieślnicy skopiowali nawet skafander do nurkowania i pompę w jednej z odlewni na wyspie, a jakiekolwiek usterki wyposażenia nurka szybko i sprawnie naprawiano za pomocą prostych narzędzi.

W połowie XX wieku świat zaczęły zalewać syntetyki. Sztuczne gąbki szybko wyparły swój naturalny odpowiednik. Były tanie, łatwe w produkcji i nie narażały ludzkiego życia.
Gąbczasty przemysł na Symi stał się historią i atrakcją turystyczną. 

Dzisiaj gąbki na Symi sprzedawane są głównie jako pamiątki, ale dowodów na to, że są to owoce ciężkiej pracy, w mieście nie brakuje. Pozostały po nich, piękne, kruszejące domy, gdzieniegdzie można znaleźć stare, miedziane hełmy, pompy, a w porcie rozlatujące się łodzie, na których kiedyś ludzie często ostatni raz wypływali do ciężkiej pracy.

Owoce tyranii

O tym jak bardzo ryzykownym zadaniem było poławianie gąbek wiedzą najstarsi mieszkańcy wyspy i ich rodziny od lat sprzedający to naturalne bogactwo w kilku sklepach w mieście. Gąbki nie są tanie, to drogi i bardzo drogi towar, którego cenę wyznacza trudność w ich pozyskaniu. Naturalne gąbki pochodzące z Symi mają brązowo-żółty kolor i występują w wielu rodzajach. Chropowatych używa się do mycia twarzy, delikatnych do mycia różnych części ciała, a jeszcze innych do mycia rąk. Suche - są szorstkie i twarde, mokre - miękkie i delikatne.

Kolejny sklep z gąbkami, historycznymi pamiątkami i hełmem Augustus-a Siebe

Ogromny popyt na gąbki sprawił, że branża budowlana nie nadążała z rosnącym zapotrzebowaniem na nowe domy. To właśnie dzięki gąbkom powstało wiele dużych i pięknych, bogato zdobionych, kolorowych domów z widokiem na port.

Domy dawnych poławiaczy gąbek

Dzisiaj sporo domów na Symi jest odnowionych, pomalowanych farbami o kontrastujących ze sobą kolorach. Wciąż jednak są jeszcze domy z klimatem, w kiepskim, ale jakże fajnym z punktu widzenia obiektywu, stanie.

Ciekawe co się kryje za tak oryginalnymi oknami?

Bogate w szczegóły, kruszejące domy przyciągają oko. Jest ich tak wiele, że warto na chwilę stanąć w miejscu i spokojnie ''przeskanować'' okolicę.

Tutaj czyjaś wyobraźnia, wystawiła ''kogoś'' na balkon

Samochody w mieście to rzadki widok i niewiele osób potrzebuje tu auta. W samym ''centrum'' jest tylko jedna, główna droga biegnąca wzdłuż zatoki, częściej używana przez posiadaczy dwóch kółek.

Najlepszy w mieście środek transportu

W pewnym momencie spacerowania po mieście, mój syn zauważył kolorowy pociąg. A że był to jeden z jego ulubionych środków transportu, musieliśmy spróbować :-) Po krótkiej chwili, jako jedyni pasażerowie siedzieliśmy wygodnie na siedzeniach.

Chwila dla młodego maszynisty

Początkowo, z mojego punktu widzenia pomysł niezbyt mi się podobał, jednak szybko doceniłem zalety przemieszczania się po mieście tym ''pociągiem''.

I to co najlepsze, klakson pociągowy :-)

Było już około godziny 15:00, na dworzu straszny upał, a my siedzieliśmy sobie w cieniu w jednym z wagoników bez szyb, obserwując miasto z wolno przemieszczającej się ciuchci, która momentami przejeżdżała przez bardzo strome wzniesienia. Szybko doceniłem tą perspektywę wciskając co chwila migawkę w moim drugim aparacie wysuniętym na zewnątrz pociągu. Szybko, sprawnie i bardzo lekko, taki ''street view''.

Takie widoczki mieliśmy z naszej ciuchci

Choć w mieście nie ma dużo ulic, po których taki pojazd jak kolejka może się poruszać, to jej trasa była bardzo ''widokowa''. Po kilku minutach wyjechaliśmy z miasta wjeżdżając na strome wzgórze. Widoki z kolejki były rewelacyjne. Piękne zatoki, błękitne morze i nudystki opalające się na kamieniach ;-)

Miejscówka z widokiem na nudystki :-)

Muszę też wspomnieć o kapitalnej obsłudze. Starszy, sympatyczny grek ze swoją córką wiedzieli jak jeszcze bardziej umilić pasażerom przejażdżkę, a turystom na zewnątrz dać znać, że nadjeżdżamy, puszczając grecką muzykę z bardzo głośnego głośnika. Rozbawił nas także widok parki podstawionych pasażerów, sztucznie formujących kolejkę na jednym z przystanków. W połowie drogi otrzymaliśmy w prezencie garść miejscowych ziół.

Córka naszego maszynisty narwała wszystkim garść miejscowych ziół

Wracając do miasta przejeżdżaliśmy przez miejsce, w którym naprawiane są łodzie. Kiedyś było to miejsce, w którym produkowano jedne z najlepszych statków w regionie Morza Egejskiego, dzisiaj można zobaczyć, co brak potrzeby budowania nowych łodzi pozostawił po sobie.

Kiedyś produkowano tu jedne z najlepszych statków w regionie Morza Egejskiego

Choć całość sprawia wrażenie bałaganu, ma jednak swój klimat. Gdzieniegdzie widać kogoś dłubiącego przy łodziach, które znajdują się niemal na samej ulicy, kontrastując z domami po jej drugiej stronie.

Dzisiaj port zaskakuje ''inaczej''

Najbardziej rzuca się w oczy statek wycieczkowy ''Lazy Days'', który idealnie pasuje do klimatu tego miejsca. Podobno łajba została kiedyś skonfiskowana i gnije teraz postawiona na palach. Głównie dlatego, że reperacja i budowa nowych łodzi wykonanych z drewna jest już dzisiaj nieopłacalna. 
Kiedy mijałem ten statek naszym pociągiem zrobił na mnie wielkie wrażenie, ''na żywo'' wydaje się większy i nawet gnijący, urzeka. Kiedyś ludzie w rejsie leniwie odpoczywali na pokładzie łodzi delektując się pięknymi widokami, dzisiaj ''Lazy Days'' został wessany w leniwe dni toczące się w tym miejscu. 
Szkoda, tak pięknej łajby.

Pozostałość po pięknym statku ''Lazy Days''

Wysiadamy z pociągu i wsiadamy prosto do naszego statku, obsługa zbiera bilety i odpływamy.

Powrót na statek

Trzy godzinki to bardzo mało czasu na przechadzki po mieście Symi. Miasto urzeka kolorami, setkami wąskich uliczek, zakamarków i mnóstwem niesamowicie oryginalnych schodów. Właśnie w tych miejscach odnaleźć można prawdziwy, prawie nienaruszony przez turystów klimat ''Perły Dodekanezu''.

Nie napisałem tego wcześniej, ale na końcu podejścia po setkach schodów czeka nagroda. Może będę miał okazję jeszcze kiedyś o tym napisać ;-)

BOATS AND HOUSES

Nasza jednodniowa wycieczka na Symi choć trwała bardzo krótko, to była bardzo udana. Był to jeden z naszych najlepszych ''punktów'' podczas całego pobytu na Rodos. Zasmakowaliśmy ''kęsa Perły Dodekanezu'' i jeśli kiedyś tu jeszcze wrócimy to na pewno na dłużej niż jeden dzień.

Pamiątkowa fotka na statku i wracamy do hotelu

If the above post has helped you plan the trip to Simi island, click the button below and buy me a coffee

www.damianmatwiejczyk.com