czwartek, 31 marca 2016

Walk to the Cala Goloritze


Cala Goloritze jedna z najbardziej niesamowitych plaż na świecie była jednym z naszych głównych celów na Sardynii.
Powiem, że nie mogłem się doczekać dnia, kiedy w końcu wybierzemy się na tą plażę :-) a dostać się tam nie jest wcale tak łatwo.
Są tylko dwie możliwości. Pierwsza to wyczerpujący trekking. I tu rozpoczyna się nasza przygoda :-)

Dzień wcześniej zapada decyzja jutro pogoda ma być super więc lecimy na Cala Goloritze, nareszcie :-)
Nastawiam budziki na 6 rano. Im wcześniej wystartujemy tym lepiej wszystko dogramy i mniej będziemy narzekać na upał.
Zauważyłem, że jest pewna reguła, im więcej osób trzeba obudzić tym później wstajemy ;-) W końcu wywlekamy się z naszego namiotu na bardzo fajnym campingu L'Ultima Spaggia, jemy szybkie śniadanko i lecimy. "Przyklejam" jeszcze kamerkę na maskę, żeby lepiej wszystko udokumentować. Pierwszy etap rozpoczynamy od wycieczki autem z campingu położonego nad samym morzem do położonego w górach miasta Baunei, leżącego na wysokości 480 metrów. Lecimy serpentynami po zboczach gór. Po 35 minutach docieramy do miasta. Kierując się znakami skręcamy w jedną z wąskich, bocznych uliczek. Podjazd jest bardzo stromy i wąski, co chwila zakręty z miejscem na jedno auto. Czuję, że żona napina wszystkie mięśnie, tych wrażeń nigdy nie zapomni ;-) Po paru minutach docieramy na górę, droga leci delikatnie w dół, robi się szersza. Mijają kolejne minuty aż w końcu znak nakazuje skręcić "w szuter" do campingu Su Porteddu.

L'Ultima Spiaggia - Su Porteddu to Cala Goloritze 4k from Damian Matwiejczyk on Vimeo.


W sumie po prawie godzinie docieramy na miejsce...to znaczy na miejsce gdzie zostawimy auto ;-)
Wyrzucamy plecaki z auta, po chwili docierają do nas znane melodie dmuchających w butelki po piwie niemieckich "trekkingowców". Wychodzi im super, po każdej udanej, dmuchają następną, kończąc brawami. Klimat jest kapitalny, mały camping położony na kompletnym odludziu, mnóstwo drzew oliwkowych, bar zaopatrzony w dobre jedzonko, zimne piwko, kibelek i prysznic. Mamy czyste niebo, jest gorąco, czas rozpocząć wędrówkę :-)

Położony w dziczy camping Su Porteddu, stąd rozpoczynają się szlaki na Cala Goloritze i Punta Salinas. Camping oferuje tanie noclegi pod oliwkami, jest toaleta i prysznic, co na tym odludziu jest prawdziwym luksusem, docenianym szczególnie po kilkugodzinnym powrocie z plaży. Bar przyozdobiony jest wywiniętymi przez wiatr konarami obumarłych drzew.


Zanim wybraliśmy się na Sardynię sporo się naczytałem o Cala Goloritze. Co jakiś czas męczy mnie zła myśl czy mój sześcioletni syn nie przyzwyczajony do długiego maszerowania da radę dojść na plażę i co chyba ważniejsze czy da radę wrócić na własnych nogach. Złe myśli zbijam optymizmem albo teraz albo nigdy. Ruszamy więc.

Tu rozpoczyna się nasza przygoda.


Dwie rzeczy, o których nie można zapomnieć, to od nich zależy powodzenie całej wyprawy, to wygodne buty i duuużo wody.
Trasa początkowo idzie pod górę, od samego początku idziemy po kamieniach i schodach zbudowanych z kamieni. Kamienie są wszędzie. Wdrapujemy się na szczyt, stąd idziemy już tylko w dół to oznacza, że będziemy wracać długo pod górę ;-) Lepiej to obrazując zejście z góry zamienia się stopniowo wejściem do olbrzymiego wąwozu wyładowanego milionami kamieni. Trasa liczy około 3,6km ale warunki w jakich się idzie wszystko zmieniają. Jest gorąco, zejście męczące, jest o tyle dobrze, że spora część odcinka znajduje się w cieniu drzew i skał.

Początkowo idziemy pod górę ścieżką wyładowaną kamieniami,



co jakich czas zatrzymujemy się w cieniu dębów korkowych.


Dzień wcześniej mocno padało, przez co ziemia nasiąknięta jest wilgocią, a na liściach drzew wciąż znajduje się woda. Idziemy ścieżkami, co jakiś czas strząsając na siebie chłodne krople.
Po drodze mijamy jaskinie i szałasy sardyńskich pasterzy wypasających zwierzęta w tej dzikiej krainie. Jaskinie są też dobrym miejscem na nocleg i schronieniem przed burzą. W krzakach słychać odgłosy dzikich świń, a z oddali docierają do nas dźwięki dzwonków wiszących na szyjach owiec i kóz pasących się na skalnych urwiskach. Słońce jest coraz wyżej, na szczęście cienia tu nie brakuje, co jakiś czas robimy sobie przystanki pod dębami korkowymi. To właśnie z wyrobów korka słynie ta wyspa. Dęby wyrastają niemal ze skał, wpatruję się w nie, zadając sobie pytanie: jak one tu rosną?
Zejścia z góry nie widać końca, co jakiś czas zza drzew prześwituje morze, ale wygląda jakby było bardzo daleko, a my w porównaniu do niego wysoko. Ściany wąwozu są coraz większe, a jego wnętrze porasta mnóstwo drzew i krzewów. Cały teren upodobało sobie wiele gatunków ptaków, których świergot słychać z różnych kierunków. Wszystko to sprawia, że trudno uwierzyć, że to droga na plażę.

Zejście z góry przypomina wąwóz wyładowany kamieniami.


Po drodze mija nas sporo osób, młodych i starszych, z plecakami i butlami wody w rękach, jedni idą inni biegną na czas, wszyscy mają jeden cel, pragną jak najszybciej zobaczyć rajską plażę.
Jesteśmy coraz bliżej, Aguglia di Goloritze, wyrastająca niemal z plaży, wysoka na 143 metry sprawia wrażenie coraz bardziej masywnej. Dostrzegamy kilka osób wspinających się po jej ścianach.

Wysoka na 143 metry Aguglia di Goloritze, zatrzymaliśmy się na chwilę by zrobić zdjęcie i popatrzeć jak kilka osób wspinających się po jej ścianach.


Nagle wszystko zasłaniają nam gałęzie drzew, idziemy przyjemną, opadającą delikatnie w dół ścieżką. Długo to nie trwa, kiedy raptem zarośla kończą się, otwierając nam bramę do raju.

Tu kończy się nasza pielgrzymka, od plaży dzieli nas tylko kilka skalnych stopni.


Widok jest niesamowity, zapominamy o zmęczeniu, a nasze oczy zalewa turkus, błękit i rażąca biel skał. To nagroda za wysiłek, który trzeba włożyć by się tu dostać.
Po kilku stromych, skalnych schodach jesteśmy na dole. Szybko zrzucamy ciuchy, zakładam maskę i biegnę by zanurzyć się w tej fantastycznej wodzie :-)

Cala Goloritze położona jest w Zatoce Golfo di Orosei, uważana jest za jedną z najpiękniejszych plaż na świecie.


Ta plaża jest niesamowita. Nie ma tu sklepu, baru czy toalet, nie ma też prysznicy. Jesteśmy w raju więc komu to potrzebne.







Tak wygląda plaża z odległości 300 metrów, stąd można już tylko płynąć na plażę o własnych siłach, (drugi sposób dotarcia do plaży), nad plażą góruje Aguglia di Goloritze (po lewej stronie zdjęcia).


Dotarcie do plaży zajęło nam jedną godzinę i czterdzieści minut. Teraz mamy chwilę by nacieszyć oczy, jednak czas biegnie tu nieubłaganie szybko, przypominając nam, że trzeba jeszcze wrócić, a powrót będzie trwał znacznie dłużej. Ostatni raz daję nura do tej bajecznej wody. Zbieramy się i rozpoczynamy wspinaczkę. Lekko nie jest, słońce pali zostawiając na skórze ślady morskiej soli. Coraz częściej dociera do nas niezadowolenie juniora :-) tłumimy je szybko nagrodą w barze na górze.

Odpoczynek w drodze powrotnej, tu zostawiliśmy naszą piramidę.




Po wielu przystankach, późnym popołudniem docieramy do campingu Su Porteddu, regenerujemy się smakołykami z baru.
Powrót zajął nam prawie 2 i pół godziny. To był męczący i bez wątpienia jeden z naszych najlepszych wakacyjnych dni. Wart był tego co zobaczyliśmy.

Na poniższym filmie obraz tego co udało mi się nakręcić w drodze na plażę. Wędrówkę rozpoczynamy z campingu Su Porteddu.


If the above post has helped you plan the trip to Cala Goloritze, click the button below and buy me a coffee


www.damianmatwiejczyk.com

niedziela, 20 marca 2016

275 Baby, Western Germany - Feuerhand Electric Lamp


This particular kerosene lamp I have found on one of the Oxfordshire carboots, which was redone in the electric version. All of the entire surface of the lamp was covered in rust, and the glass interior was filled with cobs and insect residues. But most importantly, the shape of the lamp was preserved, and the original glass was intact. It looked like the lamp has not been used for ages. Once I gave the glass good polish it looked like new. I left the rust giving the lamp suitability of such 'rustic style'. Inside I installed edison bulb and the entire lamp is connected to the long braided cable.

275 Baby, Western Germany by Feuerhand

The glass interior was filled with cobs and insect residues

Kerosene lamp used in my project is a Germany Baby produced by Feuerhand company which made oil lamps since 1893. Its logo (although a bit blurry now) is still visible on the filler cap. The bulb is surrounded with the preserved in excellent condition fireproof borosilicate glass to be precise Jena Glass manufactured by Schott which produced this type of glass from around 1920.
Fire-resistant borosilicate glass was invented by a German chemist and glass technologist Otto Schott and this very versatile invention quickly spread around the world.
In the years 1918-1938 Feuerhand was the world's largest producer of oil lamps.
It must be noted that the kerosene lamp was invented by the Polish pharmacist, entrepreneur and pioneer of the oil industry Ignacy Lukasiewicz. He played a great role for Polish oil industry what is worth to read here.

All of the entire surface of the lamp is covered in rust

Feuerhand logo is still visible on the filler cap

Although in the tank of kerosene lamp is very little space but I managed to accomplish something that I wanted to achieve in this project. The filler cap is integrated with a dimmer switch. The principle of its operation is very simple. When the cap is screwed down the lamp is turned on and the light bulb brightened. When the cap is unscrewed the bulb dims entering in the right mood, just in time for the garden party, evening time ;-).

The entire lamp is connected to the long braided cable

Dimmed Edison bulb

The filler cap is integrated with a dimmer switch


If you like the above post, click the button below and buy me a coffee

www.damianmatwiejczyk.com

niedziela, 13 marca 2016

Crocus Flower

A few days ago sipping a morning coffee I spotted in a pot on the windowsill the first flower released of my crocuses.
I bought it for a few quids in my local Lidl. Nine bulbs, some soil and porcelain pot placed on the saucer imported from Holland.
This nicely presented set reminded me the story of the one of the most expensive plant in human history, the Semper Augustus tulip variety. 

In the 17th-century, some people after contact with Semper Augustus tulip decided to invest their future in breeding flowers. In nowadays flowers imported from Holland are the fruits of knowledge and abilities practiced by Dutch gardeners from hundreds of years.


At the beginning of 17th-century after long voayge from Turkey sailing ships reached Netherlands with infected tulip bulbs called Semper Augustus (always August). In 1637 the bulb of this tulip reached a staggering price of 10 thousand guilders as much as at that time cost the grand house on the most fashionable canal in Amsterdam.  Some selling this beautiful plant earned a fortune others sold their own houses, animals and land invested money in bulbs and leading to ruin. Many merchants lost all of their money and more in less than a week. This was the end of tulip mania, the end of the huge prices that people pay for one bulb of the Semper Augustus tulip.
It is now known that the beauty effect of Semper Augustus tulip is due to the bulbs being infected with a type of tulip-specific mosaic virus, known as the 'Tulip breaking virus'. The virus 'breaks' the single block of colour displayed on tulips. The effect of 'breaking' are beautiful white or yellow stripes.

First flowers of my crocuses


Such is the power of beautiful plants. People always desirable them. I would really like to grow Semper Augustus tulip but that variety never longer exist. I'm left little hope that someday get my hands on infected tulip bulb and will watch how it will grow on my windowsill as almost 400 years ago, people strolling through the streets of Amsterdam stared curiously at the windows of the lucky ones who keep this beautiful plant on their windowsill.

The beauty of Semper Augustus tulip.
Anonymous 17th-century watercolor of the Semper Augustus, famous for being the most expensive tulip sold during tulip mania.


If you like the above post, click the button below and buy me a coffee



niedziela, 6 marca 2016

British Landscapes - Canvas Prints


Why not to hang one of the beautiful British views on your wall?

NOW 3 FOR 2 ON ALL OF MY CANVAS PRINTS

CHEAPEST CANVAS FREE


My canvas prints are made using only the
highest quality materials available in the digital print market. Every part of the canvas print has been researched and tested to ensure you are nothing but delighted with the finished product. All of my Landscapes, Nature and Man-Made photographs are printed on the highest quality 100% pure cotton canvas with a fine matt surface finish to ensure the ink takes perfectly to the canvas. The colours reproduce perfectly on the canvas with a superb museum finish. All prints are professionally hand stretched and positioned onto 1 inch thick frame.