piątek, 23 czerwca 2017

Obiad Śmietnik :-)


Dziś troszkę inny 'handmade' :-)

Tak się składa, że bardzo lubię spontaniczne obiady, nigdy nie wiadomo jaki 'finał' wyląduje na talerzu ;-) często takie obiady nazywam 'obiad śmietnik', w którego skład wchodzą zapomniane elementy walające się w zakamarkach lodówki ;-) Dziś taki właśnie przykład z kotletami z tuńczyka w roli głównej.
Nie miałem w planach dziś niczego gotować, a wszystko powstało tylko dlatego, że zrobiłem się szybko głodny :-)
Rzuciłem więc szybko pod nóż kilka marszczących się ze smutku papryk, dorzuciłem 'dziecięce oberżynki', cebulkę, wyciśnięte ząbki czosnku. Zalałem to wszystko wodą zostawiając na podpalonej patelni. W międzyczasie dolałem oliwy, doprawiając to wszystko przyprawami. W tym miejscu stwierdziłem, że nie będę jadł samych warzyw ;-) padło więc na mój sprawdzony, brązowy ryż. W czasie, kiedy ryż bulgocze w garnku wrzucam mu do towarzystwa kostkę rosołową. Ryż gotuję do momentu, aż centra ziarenek będą delikatnie twardawe. Kiedy ta chwila nastąpi wylewam wszystko z minimalną ilością wody na patelnię, na którą wcześniej wrzuciłem odrobinę masła. Wyciskam ząbek czosnku by ryż nabrał słabo wyczuwalnej jego nutki. Podkręcam kurek na maksa i co chwila mieszając pilnuję by go nie przypalić. Charakterystyczne trzaski dobiegające z dna patelni to znak, że ryż jest już prawie gotowy, stracił już prawie cały nadmiar wilgoci. Jeszcze tylko kilka obrotów by każde ziarenko otrzymało odpowiednią ilość ciepła i GOTOWE, sypie się jak piasek na plaży ;-)
Problem, który pojawił się w tym momencie wynikł z dwóch powodów, nie chciało mi się rozmrażać i jeść mięsa z zamrażarki :-) Niewiele mięsa w domu leży poza lodówką. Coś jednak znalazłem :-) Były to dwie puszki tuńczyka zamoczonego w wodzie. Plan pojawił się błyskawicznie. Będą kotlety z tuńczyka! Nigdy ich wcześniej nie robiłem, więc była to dobra okazja by przetestować wizję ;-) Tuńczyka rozgniotłem widelcem dodając pociętego, świeżego szczypiorku, którego mam pod dostatkiem pod folią, dosypałem przypraw, szybko startej bułki i wbiłem jedno jajko. Tu miała nastąpić chwila prawdy, wymieszana mikstura nie chciała dać się uformować w kotlety. To znak, że potrzebna była większa ilość 'zaprawy'. Drugie jajko rozwiązało problem. Dokładnie ulepione kotlety położyłem na patelnię. Kiedy tak je sobie smażyłem zastanawiałem się czy dadzą mi się obrócić. Poszło 'jak po maśle', wiedziałem już, że wyjdzie z tego solidna konstrukcja ;-)

Nie rozpisałbym się gdyby obiad mi nie smakował ;-) Smacznego!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz